• Psycholog radzi

        • Adaptacja dzieci  przyjętych do przedszkola.

          Dla każdego dziecka pójście do przedszkola jest dużym przeżyciem. Dzieci boją się nowego miejsca  i nowych osób- to duża zmiana w ich życiu. Możemy im to ułatwić przestrzegając i wykonując opisane poniżej zalecenia. Sprawdziły się już wielokrotnie.                                                                                                           

          1. Zaufanie nasze do placówki i do nauczycieli. Trzeba przekazać dzieciom słowami i mową naszego ciała, że przedszkole to miejsce przyjazne, bezpieczne i życzliwe, w którym przebywa się podczas pracy rodziców a potem idzie się do domu. Mówimy w ciepłych słowach z pozytywną energią  o przedszkolu i sami bądźmy wtedy spokojni i pewni, że to dobry wybór i że nasze dziecko polubi to miejsce. Zabronione powiedzieć „musisz iść do przedszkola, tam sobie z Toba poradzą, wreszcie będziesz musiał być grzeczny” itp. Nieunikniony jest na początku obniżony nastrój, czasem płacz dziecka, bo przecież to dla niego nieznane. Potwierdźmy uczucia dziecka, przytulmy Go i skierujmy jego uwagę na to co nam samym   w przedszkolu się podoba. Trzeba to przetrwać.   Rozstania z dzieckiem powinny być krótkie i bez sygnałów np.: pomacham Ci jak staniesz w oknie sali. Możemy kiedyś wybiec i zapomnieć to zrobić a dziecko będzie niepocieszone.                                                      

           2. Uczmy dzieci samodzielności w jedzeniu (i koniec w wakacje z butelkami i smoczkami), w ubieraniu się i rozbieraniu i bardzo ważne w samodzielnym chodzeniu do toalety i wycieraniu sobie pupy (brak pampersów nawet w nocy). Dzieci są takie dumne i zadowolone jak same sobie radzą. Oczywiście, że panie pomagają ale samodzielność zawsze jest w cenie i u dziecka i u jego rówieśników. Uczymy je jeść łyżką i widelcem i siedzieć spokojnie przy stole – taki mały savoir-vivre.                                                                     

          3. Nie omawiajmy problemów dziecka przy nim, a jeszcze gorzej w drzwiach wyjściowych i na korytarzu. Rozmawiajmy z nauczycielem na osobności.                                                                                           

           4. Odbierajmy dziecko w ustalonych wcześniej z nim porach i bądźmy w tym konsekwentni. Początkowo lepiej żeby dziecko było krócej w przedszkolu, kilka godzi. Można je odebrać po zjedzeniu obiadu. I niech chodzi regularnie. Nie zostawiajmy w domu z byle błahego powodu. Dziecko potrzebuje nauczyć się systematyczności i wejść w nowy rytm życia.                                                                                                               

          5. Zapraszajmy jego kolegów do domu czy na zabawę na dworze. Najlepiej jeden na jeden. Dziecko chętniej pójdzie do przedszkola, gdy tam czeka miły kolega/koleżanka.                                                                

          6. Po odebraniu dziecka z przedszkola spędźmy z nim trochę czasu na zabawie. Dajmy mu czas, przyjazne słowa , uwagę skierowaną na niego i ciepły dotyk. Nie pozwólmy na jego izolację przy bajkach w TV, tablecie czy na oglądaniu czegoś w telefonie. Dosyć już nas nie było, teraz zadbajmy    o nasze relacje i więzi.                                                                                                                                         

          7. Uczmy dzieci elastyczności. Rozszerzajmy menu jedzeniowe, wychodźmy czasem z domu zostawiając dziecko z kimś pod opieką, pokazujmy mu nowe miejsca (wycieczki, zwiedzanie). Byle nie siedzieć dużo w domu i przy mediach elektronicznych.                                                                                                           

            8. I ostanie - jedna pochwała opisowa sprawczości dziecka codziennie np. rozlałeś keczup na stole, wytarłeś ścierką, blat jest czysty. Poradziłeś sobie.           Tak przygotowane dzieci będą miały lepszy start do przedszkola.

           

           

           

          ZŁOŚĆ

          Chciałam Państwu przybliżyć takie uczucie jak “złość”. Dzieci często się złoszczą i gniewają. Zdarza się, że jak pytam dzieci przedszkolne czy myślą, że mają prawo się złościć, to mówią, że nie. Są wtedy niepewne i zawstydzone. Być może, że słyszały od kogoś, że to nieładnie się złościć. I w konsekwencji uczą się wypierać złość, nie przejawiać jej, bo najlepiej o niej nie mówić. A frustracja narasta i nagle z byle powodu następuje eskalacja i duży, nieproporcjonalny do przyczyny i zupełnie niekontrolowany wybuch gniewu. Po nim często występują  niesnaski rodzinne, smutek i często oddalenie. Czy tak powinno być? Oczywiście, że nie. Wszyscy (i dzieci tez ) mamy prawo wyrażać naszą złość, wręcz jest to konstruktywne i pożądane. Ważne jest tylko, jak to uczynimy. Inaczej zrobią to cholerycy (temperament silny, niezrównoważony) - ich emocje zalewają, są gwałtowne, nagłe i nieprzewidywalne. Melancholicy (temperament słaby, niezrównoważony) długo tłumią gniew, aż do reakcji psychosomatycznych (bóle głowy, brzucha, stawów itp.) a potem uskarżają się pospiesznie, niezdarnie, zabraniając sobie ekspresji i kontrolując słowa. Często też długo pamiętają urazę (w przeciwieństwie do choleryków - oni mają inny problem, nie rozumieją, że jak już się okazało gniew, to inni mogą to długo pamiętać, gdy oni sami już zapomnieli). Sangwinik przekuje gniew w błaznowanie i wygłupy, a flegmatyk (choć próbując się dogadać) będzie zbyt długo ważył sam problem, aż się sytuacja rozmyje. Pomóżmy więc innym i sobie twórczo wyrazić gniew – uczucie, emocja, która mądrze okazana, przejawi się i minie. Niewyrażona (z nieotrzymanym zrozumieniem ze strony adresata) skutkuje wzmożonymi lękami, które mogą się przejawić często w zupełnie nieoczekiwanych sytuacjach. Niesamowite, jak my wszyscy potrzebujemy być zrozumieni i wysłuchani. Dzieci też. Pamiętam, że w czasie większych nieporozumień między moimi dziećmi pozwoliłam im na umieszczenie na drzwiach od pokoju ich rysunków, które miały dotyczyć uczuć gniewu, który w nich jest. Pierwsza, najmłodsza, powiesiła rysunek, gdzie byłam ja i mąż oraz nasze dzieci - i podpisała “nienawidze jak oni się kłucom” (wersja pisowni oryginalna, a temat to rodzice). Za chwilę jej 11-lat starsza siostra (18-letnia!!) przykleiła rysunek z komputera. Był to osioł, który w pysku trzymał bombę. Napis zaś głosił “zabrania się zachwycania moim bratem, pod karą 1 złotówki, gdyż to prowadzi u niego do arogancji i samouwielbienia” Rysunków przybywało, a jednocześnie dzieci stały się spokojniejsze, bardziej skłonne do negocjacji. Za parę dni przyszedł Kubuś (5lat), mieszkający piętro wyżej. Powiedział do mnie “przesuń się ciociu, bo ja tu naklejam swój rysunek”. Powiedziałam “Kuba, czy Ty nie masz własnych drzwi?”. Odpowiedź: “Mam, ale mama nie pozwala naklejać, a to takie ważne, żeby poznała moje uczucia i chwilę nad nimi pomyślała, to ja ją tutaj przyprowadzę...”. Dzieci potrzebują wzorca. Drzwi z rysunkami uruchomiły całą lawinę męczących je uczuć. Dały możliwość pokazania: co czuję? Czego potrzebuję, o co więc proszę. Jeszcze “Hyde Park”. Pieniek postawiony w pokoju na jedną godzinę (stał codziennie). Można na niego wejść, poprosić o ciszę i powiedzieć co mnie boli. Inni mają tylko wysłuchać - w spokoju. Mnie też czasami roznosiło. Pomysł wzięłam od najmłodszej córki. Kiedyś jej wujek opowiedział mi, że po nartach, gdy zaprosił swoje córki i moją na czekoladę, to moje dziecko piło ją w goglach narciarskich. Na pytanie wuja, czemu nie może ich zdjąć odpowiedziała: jestem tak wściekła na Martę, że gdybym zdjęła okulary, to bym ja zabiła wzrokiem!! A tak to się opanuję. -Powiesiłam więc gogle w kuchni ze stosowną kartką, że jak się widzi matkę w goglach, to trzeba nie przeginać, bo już jest wkurzona i lepiej samym się dogadać. Działa? -Działa!

          Psycholog – Małgorzata Pęska – Salawa

           

           

           

           

           

           

          Rozważania psychologiczne na Styczeń

          Dajmy dzieciom skrzydła.

           

           W poprzednich miesiącach pisałam o tym, żeby nasze dzieci, jako dorośli, miały satysfakcjonujące je życie, to teraz dać im trzeba korzenie i skrzydła. Korzenie to ugruntowanie, to wartości moralne i tradycje. Drogowskazy i dobre wybicie do życiowego lotu. Lecz nie poleci się bez skrzydeł, bez marzeń, planów i celu.

          Trzeba mieć skrzydła.                                           

          W pewnej bajce chińskiej para rodziców przyszła do mędrca i poprosiła go o wskazówki co robić aby zapewnić dzieciom godziwe i satysfakcjonujące dorosłe życie. Mędrzec porównał rodziców do łuku i cięciwy, a dziecko do strzały.  I zapytał rodziców co według nich jest konieczne, aby strzała trafiła do celu. Rodzice odpowiadali, a za każdym razem mędrzec się uśmiechał i mówił „nie, nie trafi”. Ani napięcie łuku, ani dobre wychowanie , ani uwzględnienie bocznego wiatru, ani … ani… . Wreszcie zrezygnowani zapytali o odpowiedź. A wtedy mędrzec powiedział: trzeba wypuścić strzałę z łuku! Rodzice byli rozbawieni, a zarazem smutni, bo jak to? samodzielny lot? A co będzie w razie nieprzewidzianych niebezpieczeństw? Najlepiej byłoby polecieć za dzieci, sprawdzić maksymalnie lot, opracować im trasę i dopiero wypuścić. A tu nie!! Dziecko ma lecieć samo! A im wcześniej dajemy im latać, tym lepiej. Dzieci powinny być samodzielne. Nawet maluchom można i trzeba znaleźć pole dla ich samodzielnego działania. Nie wyprzedzać ich, nie zapewniać komfortu. Dać im czas ( tu czekamy bo czas u dzieci biegnie wolniej) oraz dawać im pochwały opisowe, podkreślające ich sprawczość. A na końcu powiedzieć „dobra robota” czy też „ dobrze wykonana praca”. Wprawia mnie nieustannie w zdumienie, że rodzice z rozpaczą w głosie pytają „dlaczego on /ona się nie uczy?  Przecież poza nauką nic nie musi robić! A jeśli chodzi o doroślejące dziecko (gimnazjum, liceum) to dalszy ciąg tego pytania jest : dlaczego on(a) niczym się nie interesuje, niczego nie chce. Odpowiedź jest prosta „ bo nie musiał, nigdy nic nie musiał i tak już to weszło    w krew. Istnieje coś takiego jak sfera najbliższego rozwoju – pojęcie psychologa Wygockiego. To oznacza ochotę dziecka do wykonywania jakiś czynności, z reguły takich, jakie my rodzice uważamy że są jeszcze dla niego za trudne, więc nieodpowiednie. To są wyczyny fizyczne, to jest pomaganie w domu, to jest nocka u koleżanki (w sensie wyjścia na dłużej, poza dom) itd. Ta ochota, jak nie będzie zrealizowane, to mija bezpowrotnie.                                                 

          Kiedyś około 30 lat temu, moje trzecie dziecko wówczas 3-letnie, bardzo chciało umyć w łazienne umywalkę i ubikację, a w kuchni samodzielnie myć naczynia. Byłam wtedy bardzo zmęczona i jeszcze w 4-tej ciąży, więc potulnie się na to zgodziłam. Nie udoskonalając nic, nie poprawiając, opisując tylko co zrobił (to dla świętego spokoju, że dostrzeżone). Dziś on sam ma 3-kę dzieci i jest niezwykle czynnym domowo mężem. Synowa mówi mi czasem, że chyba przesadziłam, bo niemożliwe jest zostawienie czegoś na dłużej np. niedopitych kubków, bo jej mąż zaraz to sprzątnie. Łazienkę też sprząta, bo jak mówi, lubi jak jest czysto. Przy okazji, jest bardzo męski.   W pracy kieruje dużymi budowami. W przypadku większych dzieci, pozwalanie na samodzielność, jest bardziej bolesne dla rodziców.              

          I tu znów historia. Wiele lat temu wracam do domu po jakiejś nieobecności i nie widzę dwojga najstarszych dzieci. Pytam męża gdzie oni są? A mój mąż flegmatycznie odpowiada: pewnie są w pociągu. Pytam- gdzie? jak? po co? sami? Okazuje, się mąż puścił naszego roztargnionego 14-latka, pod opiekę swojej 19-letniej siostry w góry. I to do Słowackiego raju. 

          W oczach mam panikę! Tyle przesiadek! Długa trasa, noclegi…  No i sam się pakował?! Nie sprawdziłeś tego?  No, nie – odpowiada mąż. Notabene, syn wtedy nie wziął długich spodni (w góry) bo tu było gorąco!        Kurczę, nie wypuściłabym ich samych, choć córka była i jest niezwykle odpowiedzialna. Mąż był mądrzejszy. A tak wrócili dumni i zadowoleni, choć synowi nie było zimno w nogi, jak się przyznał. Efekt… Córka, już jako dorosła młoda kobieta obleciała i objechała sama przez wiele miesięcy wszystkie kontynenty z malutkim bagażem i po taniości. A syn jest bardzo konsekwentny w realizowaniu swoich zawodowych pasji, które nie są dochodowe, więc nie wszyscy to rozumieją. Za to są, i są jego. Drogi ludzkie są różne.            

          I na koniec. Dzieci będą wam kiedyś bardzo wdzięczne za wypuszczenie ich do Ich lotu. Potrzebują tylko mieć wtedy świadomość, że gdzieś jesteśmy i im kibicujemy. Naszą rolą jest wypuścić je z naszych rąk. Tak mało i tak pioruńsko dużo.

           

                                                                                                                                               Z poważaniem

                                                                                                                                              Wasz psycholog

                                                                                                                                Małgorzata Pęska-Salawa

           

          Rozważania psychologiczne na Grudzień

             Witam Państwa,

                      Pisała w listopadowym tekście, że do lotu naszych dzieci (czytaj-samodzielności             w dorosłym życiu, skutkującej satysfakcją) potrzebne są korzenie i skrzydła.                                     W korzeniach, czyli tym co nas buduje i ugruntowuje, wymieniłam już wiedzę o rodzinie oraz znajomość jej historii i przesłań. Obecnie czas na tradycje. A i miesiąc ten sprzyja – bo to czas Świąt Bożego Narodzenia. Tradycje to zwyczaje, działania powtarzane w sekwencjach czasowych, dająca członkowi rodziny poczucie przynależności grupowej. Mówimy: „ a u nas w domu to ….”. Kiedy myślę o Bożym Narodzeniu w mojej rodzinie to nieuchronnie zjawiają mi się przed oczyma – robienie ruskich pierogów przez 4-kę moich dzieci. I to nas jakoś wyróżniało, bo ruskie pierogi na wigilię? ( kilkaset sztuk). Było przy tym mnóstwo śmiechu,     a wieczorem po sprzątaniu brydż i gry planszowe (dzień przed Wigilią). No i oczywiście pierniczki zdobione i zabawki na choinkę. W grudniu też znajdowałam czas aby szyć sukienki dla lalek Olgi i nawet sweterki i torebki. Olga już urosła, ma trójkę własnych dzieci i byłam pewna, że nie pamięta o moim grudniowym szyciu dla jej lalek. A tu patrzę, koniec listopada   i Olga (zapracowana po uszy, 3-cie dziecko ma 2 miesiące) robi dla Ani lalki sukienki… .            Do zwyklejszych tradycji należy u nas, robienie rano przeze mnie i 2 moje wnuczki- zielonego soku (wyciskarka-jabłko, natka pietruszki) dla Leo, który lubi zielony kolor. I różowego (jabłko i granat) dla Ani. Oni nie odpuszczą, a ja tak organizuję sobie czas żeby zdążyć przed pracą. Ze swoim tatą wnuki moje robią na urodziny lampiony, dekoracje z baloników oraz imiona jubilata, z materiału literki wypchane watą i to wisi wśród balonów. Mojemu tacie przez wiele, wiele lat robiliśmy przymusowe urodziny (początkowo ich nie chciał) po to, żeby razem namówić się, zaskoczyć go czymś i razem (znów to słowo) usiąść i śmiać się przy stole. Tyle jest możliwości. Organizujecie różne tradycje wyróżniające Was jako wspólnotę. Wspólnotę do której, jak już wasze dzieci dorosną będą tęsknić i z niej czerpać inspiracje życiowe.                                                                                                                                                                         No to…. obfitości w byciu razem i ciekawych tradycji.

           

          Małgorzata Pęska - Salawa

           

          Rozważania psychologiczne

            

                      Listopad to miesiąc szczególny. Raczej niesprzyjająca pogoda, wiatr, mniej słońca a także Święto Zmarłych - wykorzystajmy ten miesiąc, aby to co w nim szczególne przysłużyło się naszym dzieciom. Pomyślmy o spędzaniu czasu razem, z herbatką malinową, rozmowami  i przeglądaniem starych albumów ze zdjęciami rodzinnymi. Jak to mówią mądre porzekadła, dzieciom możemy dać tak naprawdę tylko dwie rzeczy: korzenie i skrzydła.

          Korzenie to dom, rodzina, tradycja, poszanowanie starszych, wartości moralne i wiedza skąd jestem, jacy byli i kim byli nasi przodkowie. Ja np. wdzięczna jestem ciotkom i rodzicom, że opowiadali mi jak byłam mała różne niezwykłe historie rodzinne. Teraz na cmentarzu nie są to puste imiona i nazwiska, ale barwne postacie z którymi jak chcę mogę się identyfikować      i z nich czerpać. Czuję, że gdzieś przynależę i wielokrotnie to zobligowuje do stawiania czoła wyzwaniom. Niektóre z tych historii rodzinnych ciotki opisały i przekazały nam w formie pisemnej. Wuj nagrał wspomnienie ze swojego życia. Możemy to odsłuchać.

           Udało mi się kiedyś, w czasach bez pandemii, robić spotkania rodzinne nazwane przez młodych „staruszkowo”. Młodzież miała możliwość na żywo porozmawiania z tymi, którzy dzisiaj już odeszli. Choć bez internetu, a tak ciekawie żyli. Np. inny wuj Stanisław. Gdyby nie rozmowy, to czy bym wiedziała, że siedzę przy stole ze słynnym Orszą Szarych Szeregów. Byłam młoda, pędziłam jak wiatr, stół rodzinny mnie wtedy zatrzymał i zaciekawił.

          Dajmy naszym dzieciom korzenie. Pochylmy się nad starymi zdjęciami, zbierzmy różne rodzinne historie, które ktoś tam pamięta. Zróbmy drzewa genealogiczne. Zapalmy świeczkę na cmentarzu, wiedząc komu ją zapalmy.                                                                                     

          Czy drzewo z mocnym systemem korzeni nie jest bardziej odporne na przeciwności losu?

          Małgorzata Pęska - Salawa